sobota, 28 grudnia 2013

Dwie smętne wieże na wzgórzu.

Widzę je kilka razy w roku. Majaczą mi z daleka, gdy jadę z córką na nary i kiedy z nich wracamy. Oglądam je, gdy z Ryjasem jedziemy do znajomych pod Kraków i w drodze powrotnej do domu. Widok dwóch monumentalnych, szarych wież, spinających równie szary mur obronny, zniechęca do odwiedzin czy choćby zatrzymania się przy drodze aby się im dokładniej przyjrzeć. Niedawno, postanowiliśmy z Ryjasem przełamać nasz wewnętrzny opór i zajechaliśmy na zamek w Chęcinach.
Przeczucie nas nie myliło. Doszczętnie zniszczona przez szwedów warownia ani z daleka, ani z bliska nie zaprasza do odwiedzenia. Jestem trochę zdziwiony, bo mieszkamy niedaleko równie zniszczonego zamku w Czersku ale ten, kilka razy w roku, tętni życiem. Łatwy dojazd, miejsca parkingowe na podzamczu, nieustający jarmark, odbudowany most i udostępnione wieże dla zwiedzających. Na zamku w Chęcinach, nie ma nic! Aby się do niego dostać, należy wspiąć się  kilkaset metrów po zachwaszczonej łączce i cmoknąć zamknięte od 2 lat, bramę główną. Przez szparę w bramie, widzieliśmy porzuconą "Toj-Tojkę", okresowo zamienioną na budkę strażniczą która ponoć kiedyś, służyła jako kasa biletowa na zamek. W głębi, widać jakąś samowolkę budowlaną i ani żywej duszy. Tyle o zamku. Miejscowość Chęcin, zaskoczyła nas tak, jak kilka lat temu zaskoczył Czerwińsk nad Wisłą. To miasteczko ma swój kolor! Oto kilka fotek na dowód mojej prawdomówności:


Podobną "Krzywą" architekturę, oglądałem w hiszpańskiej La Manchy w  mieście Cuenca. Te białe wory poniżej, to niestety, przyszła wizualizacja gustu miejscowej władzy - prymitywna kostka Bauma która zastąpi granitową.











piątek, 27 grudnia 2013

To, co odpuściłem sobie.

To, że odpuściłem sobie na zawsze, nie jest powodem do dumy. W ramach przeglądania starych teczek z rysunkami, natrafiłem na kilka wiekowych komiksów, które NIGDY nie ujrzały światła dziennego (po za jednym).
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, powstało ich kilkanaście, o różnej tematyce, o różnym nasyceniu wrażliwości i o różnym stopniu umiejętności graficznych. Tych ostatnich, nie pokażę bo albo ich już nie ma, albo wolałbym o nich zapomnieć.

1) "Droga do MOA". Opowieść o moich dzieciach Oli i Mikołaju, które jak Alicja, trafiły do równoległego świata. Wędrują na grzbiecie ptaka, sypiają w kielichach kwiatów i dzięki pyłkowi kwiatowemu, przenoszą się podczas snu, w jeszcze większe odmęty wyobraźni.
Ostała się jedna plansza która przedstawia burzę piaskową. Komiksem próbowałem zainteresować wydawcę jakim była Krajowa Agencja Wydawnicza.
 




2) "Matnia". Post apokaliptyczny świat, w którym każdy walczy z każdym o resztki pożywienia. Świat pogrąża się w otchłani i jedyna nadzieją jest mityczna wyspa, raj utracony pełen wszelkiego dobra który jak miraż pojawia się co jakiś czas nad głowami ocalałych. Ci, którzy ostatecznie tam docierają dzięki ogromnemu wysiłkowi i poświęceniu, zderzają się z lustrzanym odbiciem swojego własnego świata.
Komiks marny. Świat infantylny i mało ciekawa akcja. Ta 60-cio planszowa opowieść, ma inną niezwykła zaletę. Dzięki niej, poznałem Jarka Grzędowicza i Rafała Ziemkiewicza którzy urabiali "naszego wspólnego" wydawcę na wydanie magazynu literackiego. Wydawca, wykręcił się sianem podrzucając młodym literatom, świeżo poznanych przedsiębiorców z branży papierniczej oraz przyszłego red. graficznego magazynu "Fenix".
Komiksu nie wydał ale zapłacił uczciwą zaliczkę na otarcie łez.


 3) "Ponury Milczek" wg. opowiadań Jacka Piekary. Komiks pozostał w ołówku. Jedynym zainteresowanym wydaniem tego komiksu, był Waldek Czerniszewski - osoba do zadań specjalnych i koordynator produkcji w wydawnictwie Prószyński i Ska. Szkoda, bo mógłby to być pierwszy polski komiks steampunkowy.


4)"Faza"- czyli ostatnia akcja majora Żbika. Chciałem pokazać jak niezweryfikowany Żbik, traci kontakt z rzeczywistością i odchodzi w niepamięć. Dobrze, że nie dokończyłem komiksu :)






5) Seria krótkich opowieści o tym, co mnie drażniło na początku lat dziewięćdziesiątych. Dałem się ponieść fali frustracji i na łamach komiksów, rozprawiałem się z personami doprowadzającymi ludzi do szewskiej pasji. Oto fragment jednego z nich którego bohaterem był ś.p. polityk :


6) "Klub samobójców". Komiks z roku 1996. To jedyna praca pokazana światu na konwencie komiksu w Łodzi w części wystawy prezentujących laureatów z lat wcześniejszych. Komiks miał dobry początek, dobra fabułę glorofikującą przypadek i moim zdaniem, dobrą szatę graficzna. Niestety, praca nad nim trwała za długo i zapał opadł mi do zera.





7) "Fur Elise". Świetny scenariusz wg. mojego pomysłu napisała Iza Szolc. Opowieść jest kameralna historią o tęsknocie do normalności w warunkach wyniszczającej wojny. Pierwotnie, działa się gdzieś w odległej galaktyce, później w Serbii aż wreszcie zostaliśmy w naszych warunkach, w małym prowincjonalnym miasteczku, podczas drugiej wojny światowej. Iza stworzyła kronikarski zapis kilku dni z życia niemieckiego oficera SS.  historia tak przypadła nam do gustu, że postanowiliśmy stworzyć na jej podstawie sztukę teatralną. Iza podjęła już rozmowy na temat reżyserii takiego spektaklu z Mariuszem z Grzegorzkiem ale...
Komiks miał pecha. Był na ukończeniu, gdy Roman Polański zaczął realizować "Pianistę". Obie historie wydawały mi się podobne i przerwałem prace. Dzisiaj, nie dostrzegam żadnego podobieństwa między tym komiksem i przeżyciami Szpilmana.


wtorek, 3 grudnia 2013

Zeszyt w kratkę

Miałem taki od zawsze. 160-cio kartkowy w miękkiej oprawie, najczęściej notatnik akademicki. Uprzedzam miłośników pamiętnika: NIE POTRAFIĘ, nie umiem, jestem niesystematyczny. Zdarzało mi się pisać informacje na bieżąco przez miesiąc. Zaczynałem jak każdy, od osobistych wyznań a kończyłem po miesiącu na eboracie z krytyki politycznej. Dorosłem, skończyłem z tym. Amen. Ale notatniki miałem od podstawówki wypełnione zarysami "genialnych pomysłów odłożonych na później"! Niektóre, zostały zrealizowane przez innych, w innym czasie i miejscu. Wierzę w przypadek. Nie wierzę w świadomy plagiat bo musiałbym stracić wiarę w kreatywność innego człowieka i stracić doń szacunek. Oglądając więc stare notatniki, delektuje się prawem Murphy'ego : " W dziele geniuszu, zawsze dostrzegasz swoje niezrealizowane pomysły" i zdumiewa mnie totalny bełkot tych że. Czego tam nie ma. Są przedmioty codziennego użytku, zamki które miałem zbudować dla siebie, rzeźby które miały stać w ogródku, plakaty ,okładki, storyboardy niezrealizowanych filmów(robiłem storyboardy nieświadomy, że to światowy standard) zarysy opowiadań, wierszy i komiksów. Wszystko psu na budę ale dzięki temu, mogę się pochwalić  nieustającą od zawsze kreatywnością :)




Okładki zeszytów wypełnionych notatkami rysunkowymi, mają jedna wspólna cechę: okładki pozbawione są grafiki chyba, że jest to mój odręczny rysunek.
Dla osłody, zrobiłem niedawno serię okładek do zeszytów z popularnym bohaterem. Nadmienię, że grafiki są ilustracją poszczególnych przedmiotów.
Zagadka: Jaki przedmiot reprezentuje ten obrazek? ŁATWIZNA! :)


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Objawienie we wsi Niemoty.




"Objawienie we wsi Niemoty..." to komiks wiekowy lub- jak kto woli z przełomu wieków. Przyszedł mi do głowy czternaście lat temu, tuż przed świętami BN. Historyjka nie ma żadnego odniesienia do rzeczywistości, zainspirowała mnie totalna chlapa jaka miała miejsce w grudniu 1999 roku i zbliżająca się nieuchronnie trwoga Milenijna. Pomyślałem, że warto narysować opowieść o ludziach z zabitej dechami wioski, którzy wskoczyli w nowy wiek z tajemniczym zjawiskiem, z którym obeszli się w dość naturalny sposób.
komiks odleżał swoje, ukryty głęboko w szpargałkach, aż trafiłem na niego kilka dni temu, dodałem kolorki i czym prędzej podrzucam, zanim nastąpią kolejne święta.