wtorek, 25 marca 2014

Co puka od środka w czaszkę.

W ciągu ostatniego miesiąca rozdziewiczyłem kilka książek zalegających od lat na półce, grzecznie czekając na swoja kolejkę do przeczytania. Nim się zorientowałem, stały się klasyką i wstyd byłoby trzymać je nadal w takim niebycie.
Z bestsellerami, klasykami i pozycjami kultowymi, mam do czynienia na co dzień (wystarczy wejść do byle księgarni) i mocno się te pojęcia wyświechtały głównie za sprawą tych, którym na selekcji w śmietniku powinno najbardziej zależeć aby podnieść rangę deficytowego czytelnictwa. Pozycje które wybieram dla siebie, klasyfikuję po przeczytaniu pierwszych dziesięciu kartek. Zajawki na skrzydełkach okładki lub bałwochwalcze peany nad autorem, pisane przez innych autorów, nic dla mnie nie znaczą. Po tych kilku stronach, niektóre odkładam z powrotem na półkę - nie trafiły na mój nastrój, inne czytam a jeszcze inne... wyrzucam bo nie mam do książek nabożnego stosunku. Nie mam ulubionych autorów, ulubionych wydawców, nie mam ulubionej gramatury papieru lub magicznie działającego koloru na okładce. Jedyna magia, to wspomniane wcześniej dziesięć kartek które albo odepchną na zawsze albo staną się tak natrętne, że zostawię wszystko aby książkę rozszyfrować.
 Z bólem odłożyłem ponownie na półkę czwarty tom "Pana Lodowego Ogrodu" Grzędowicza aby nie wracać do wcześniejszych tomów w celu przypomnienia sobie akcji oraz "Siewcę wiatru" Kossakowskiej z powodu stanu umysłu. Pożegnałem się na dobre po kilku stronach z "Diabelską przypadłością" Dąbały i "Myślami nowoczesnego endeka" Ziemkiewicza. Połknąłem" Miedziankę- historię znikania" Springera ale odpuściłem sobie na zawsze "Wypalanie traw" Jagielskiego. Zachłysnąłem się "Galeonami wojny" Komudy i zacząłem nękać "Narrenturm" Sapkowskiego po wcześniejszym rozczarowaniu "Żmiją". Darowałem sobie "Morfinę" Twardocha - nie moje klimaty i grzecznie odłożyłem na półkę "Czarny horyzont" Kołodziejczaka. Nie ma w tym moim czytelnictwie żadnego klucza ani myśli przewodniej, jest nastrój i potrzeba chwili. Czasami wystarczy przeczytane jedno zdanie wyrwane z kontekstu i nurkuję w tekst.
Takim zdaniem było: Spieprzyliście ten strop, cieśle!
Historia ledwie zaczęta ale pobudziła moją wyobraźnią. Zdanie, które nie ma żadnego odniesienia w akcji, zdanie niedokończone, zdanie otwierające furtkę za którą jest niespodzianka. Autora tego zdania na próżno szukać na półkach księgarskich bo autor, mimo że na to zasługuje, jeszcze nie nabrał odwagi aby się tam znaleźć.



Inspektor Zawartka, jeszcze pokaże na co go stać. Mam takie przekonanie :)

poniedziałek, 3 marca 2014

Zimowy atak od północy!!!



W nawale zaskakujących zdarzeń, światowe media nie odnotowały niebywałego sukcesu polskich Świętorzyżowców którzy podjęli zimową próbę zdobycia "Łysicy" od strony północnej, szlakiem Żeromskiego. Najwyższy szczyt tego masywu nie cieszy się popularnością o tej porze roku ze względu na zalegający sypki śnieg który stwarza duże niebezpieczeństwo nawet dla rasowych i dobrze przygotowanych wspinaczy wysokogórskich.
Po wycofaniu się zaledwie miesiąc wcześniej wspinaczy z Wybrzeża kości Słoniowej, próbę ataku na szczyt podjęli Polacy. 
Grupa złożona z dwóch świętokrzyżców, niespodziewanie, około godziny 12.00 przy dźwiękach religijnych pieśni z pobliskiego klasztoru, zaatakowała górę bez wymaganych certyfikatów na wspinaczkę.Tak trudną decyzję podjął osobiście kierownik zespołu ze względu na ciągle zmieniająca się sytuację baryczna u podnóża góry.
Wejście na poziom320m, do pierwszej bazy, odbyła się bez niespodzianek. Nigdzie nie zalegały osuwające się kamienie, rwące potoki wody spływające ze szczytu nie zerwały kładek i nie podtapiały szlaku.




Pierwszy wyruszył młodszy i mniej doświadczony uczestnik co byłą mądrą decyzją, być może decyzją, która zaważyła na dalszych losach wspinaczki. Kierownik grupy, dostosował się do tępa i warunków psychofizycznych atakujących szczyt i rozważnie stosował taktykę na tym zdradzieckim szlaku.


PIERWSZA BAZA. Zmęczenie daje się we znaki ale otaczająca natura rekompensuje cały włożony trud. Na tej wysokości las bukowy powoli zamienia się w sosnowy a gładka droga w  gołoborza.


DRUGA BAZA  Po wyczerpujących 30 minutach, świętokrzyżowcy dotarli do drugiej bazy. Na tej wysokości niezbędne było uzupełnienie płynów w organiźmie. Dłuższy odpoczynek i regeneracja sił były niezbędne do ostatecznego ataku.


Atak na szczyt nastąpił ok godz 12.45 czasu środkowoeuropejskiego. Na drżących nogach, łapiąc resztki rozrzedzonego powietrza, polscy świętokrzyżowcy zdobyli 612 metr tej posępnej góry.


Ten wielki sukces polskich świętokrzyzowców być może nakłoni Polski rząd do większej popularyzacji sportów wyczynowych w naszym kraju oraz rozsławi pasmo najstarszych gór w Polsce stawiając je na równi z odległymi himalajami a nai świetokrzyżowcy, dołączą do grona elitarnego klubu alpinistów i himalaistów.