sobota, 11 stycznia 2014

Kabaret

5 godzin na krzesełku w teatrze!!! 6-ta godzina mogła być kryzysowa. Tylko szaleniec myśli, że tylu godzin nie odczuwa się na tyłku choć mistrz reżyseruje i to, jak potrafią zagrać w tym teatrze aktorzy zapiera dech i dłuuuuugo się celebruje w pamięci  emocje ze sceny.
Mieliśmy z Ryjasem, kilka lat temu, fazę na teatr spowodowaną utratą wiary w kino oraz ucieczką od bezczelności jaka częstują nas właściciele multi-scrime-imax-citi-sriti, pod postacią ceny biletu za seans.
 Przez ponad rok oglądaliśmy prawie wszystko to, co pojawiło się w warszawskich teatrach. Konkluzje mieliśmy taką, że kręci się nam na żywca tzw. "wora" za nasze ciężko zarobione pieniądze bez względu na to, czy oglądamy film przy pustej sali (zapewne płacąc za wszystkich nieobecnych) czy spektakl w teatrze - przynajmniej teoretycznie: "jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny kontakt z żywym słowem". O złych teatrach, kiepskich aktorach, zmanierowanych reżyserach i byle jakiej scenografii, pisał nie będę, bo po co? Zła passa urwała się na Jeżynie a zaraz potem wpadliśmy na Warlikowskiego.
Oglądamy wszystkie spektakle Warlikowskiego, rzecz jasna jednorazowo i spokojnie możemy darować sobie rozważania o "odmianie" lub gnani "absolutnie bezstronną recenzją", szukać doznań na innej scenie. Poziom tych "innych" może być tylko niższy, zapewne za sprawą samego Warlikowskiego który dosłownie żyje teatrem i żyje w teatrze.

"Kabaret Warszawski"

Foto. Marcin Oliva Soto

To nie jest recenzja bo takiej w życiu nie odważyłbym się napisać ale opis nastroju jaki mnie dopadł. 

Podoba mi się że:
Na spektaklach Warlikowskiego, oplatają mnie wszystkie możliwe odczucia. Od płaczu ze wzruszenia, przerażenie do szczerego śmiechu.

Scenografia, której prawie nie ma. Białe ściany, wyłożone białą glazurą z klatkami po obu końcach sceny. W jednej klatce intymność interpersonalna (czystość) w drugiej- intymność fizjologiczna (brudek).
Podoba mi się, że aktorzy nie odpuszczają drobiazgów. Grają od początku do końca, nawet jeśli grają tylko widzów spektaklu w spektaklu. Obserwowałem, jak kątem oka, patrzą na rzeczywistą widownię i powtarzają jej emocje.
Podoba mi się, że autorzy scenariusza nie poprzestają na jednym porównaniu ale drążą szukając odniesień na pozór odległych, kleją je ze sobą bez widocznego plastra a każdy kawałek, jest zaskakującą i pełną wyrazu etiudą.

Nie podoba mi się:
 Kolejny spektakl z odniesieniami do holokaustu. Świat jest znacznie bogatszy w swojej różnorodności.
Sprowadzenie J.Poniedziałka, do tej samej roli lub zbyt podobnych do siebie: konferansjera homoseksualisty.
Nie podobała mi się monotonia A. Chyry. który gra świetnie ale zamknięty został w szufladeczce pt: zblazowany myśliciel po kilku głębszych mimo, że grał różne postaci.
Różnorodne klejenie tekstów, które są atutem, staje się też przekleństwem, bo po 5 godzinnym przedstawieniu, umyka motyw przewodni - wspólna idea. Potrzeba czasu, aby zrozumieć co ma wspólnego kabaret w przedwojennym Berlinie z  11 września w NY pod wspólnym tytułem: "Kabaret warszawski".

Po tym spektaklu:
Czuje się totalnie nasycony :)

2 komentarze:

  1. A ja jestem bezgranicznie zachwycona i podpunkcie "nie podoba mi się" nie miałabym raczej czego wstawić. Wrażliwość Warlikowskiego to chyba w dużej mierze moja wrażliwość. Co mi się podoba w Nowym Teatrze? To że zdaje sobie sprawę, że umykają mi codzienności. W obliczu jego opowieści codzienne problemu tracą wartość. I bardzo się z tego cieszę, bo jest mi w tym teatrze po prostu dobrze. Choćby 5 godzin.

    OdpowiedzUsuń
  2. To dobrze, że jest ci dobrze raz na jakiś czas, choć tylko przez te 5 godzin! :)

    OdpowiedzUsuń